Intruz recenzja – belgijski kryminał. Czy warto obejrzeć?

“Intruz” RECENZJA. Wybierając kolejny serial Netflixa do obejrzenia kierowałam się dwoma kwestiami. Raz, że uznano za pewnik, że spodoba się on osobom, które lubią skandynawskie kryminały, dwa – nakręcono drugi sezon, zatem pierwszy nie mógł być najgorszy. Czy Intruz był wart obejrzenia?

Intruz – kto nim był?

Czy ciemnoskóry 19-letni piłkarz Driss Assani, którego ciało wyrzuciła pewnego dnia rzeka Semois na brzeg? Czy zmagający się z traumą po śmierci żony inspektor Yoann Peeters? Właściwie to oboje, co w żaden sposób nie wprowadza zamętu do fabuły. Ta, poprowadzona jest sprawnie i jak na 10 odcinków, to wciąż natrafiamy na wyraziste zwroty akcji i mroczne sekrety niemal każdej z postaci. Serial trzyma w napięciu i jest to największy atut Intruza. Akcja prowadzona jest w taki sposób, że kolejno wykluczamy postacie wraz z kolejnymi odcinkami. Całe szczęście poznajemy zabójcę Drissa w tym sezonie (nie to co Homeland, gdzie jeden wątek ciągnie się przez 7 sezonów!). I to nie jest postać oczywista.

Jedno jest pewne – warto obejrzeć “Intruza” do końca.  Bo (nie zdradzając fabuły za bardzo) w pewnym momencie jest tak, że jedna osoba nieumyślnie zabiła, druga przyznała się do zabójstwa, a trzecia była podejrzana. Koniec, końców zabił jeszcze ktoś inny. Jednak to tylko z pozoru wydaje się namieszane. W rzeczywistości serial trzyma się kupy i wszystko ma logiczny sens. I to jest dobre.

Inspektor Yoann Peeters i jego policyjny kolega Sebastian Drummer
Driss i kolega z dryżyny Kevin

Intruz (recenzja) w małym miasteczku

Podobnie jak Ragnarok, w Intruzie występuje młodzież i mamy wątek z budową zapory w tle. Bohaterowie są w podobnym wieku i z podobnymi problemami. Ale przedstawienie tych młodych zbuntowanych osób to niebo a ziemia, w porównaniu z “Ragnarokiem”. W “Intruzie” każda z postaci jest prawdziwa i daleka od infantylności. Prawdziwa młodzież i problemy, z którymi obecnie borykają się osoby w tym wieku. Pierwsze miłości, tajemnice, imprezy, przyjaźnie i portale społecznościowe. Pokazane takimi, jakie są naprawdę, bez lukru.

Sprawa morderstwa i mroczne sekrety

Typowy kryminał skandynawski. Jestem absolutną fanką i wcale niełatwo mnie zaskoczyć. Tu, choć zdarzało mi się usnąć w trakcie pojedynczych odcinków (niestety, za późno włączałam serial i w zbyt przytulnej pozie oglądałam, by nie usnąć), to nie zgubiłam wątku i co najważniejsze koniec nie rozczarował. Fakt, że bohaterowie mówili w języku francuskim dodawał kolorytu.

Dużym plusem też była sama postać ofiary, ciemnoskórego piłkarza Drissa, który w pogoni za lepszym bytem i po to, aby pomóc swojej rodzinie, wyemigrował do Belgijskiego miasteczka. Niestety, rzeczywistość nie okazała się taka łaskawa, jak mogłoby się to wydawać na pierwszy rzut oka. Driss sam nie był krystalicznie czystą postacią, ale też niezależnie od sekretów, jakie skrywała jego postać, widz czuł do niego sympatię i współczucie.

Córka inspektora Camille i psychopatyczny kolega

Umiejętnie poprowadzonym wątkiem była też przyjaźń córki inspektora Camille z córką burmistrzyni Zoe. Perypetie obu nastolatek wnoszą sporo do serialu i sprawiają, że ogląda się go z większym zainteresowaniem.

Obok Ruchomych piasków, to mój kolejny ulubiony nieszablonowy serial Netflixa.

2 odpowiedzi do “Intruz recenzja – belgijski kryminał. Czy warto obejrzeć?”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *