Parasite recenzja koreańskiego thillera

Parasite (recenzja) to film reżysera Bong Jon hoo, który albo się kocha, albo nienawidzi. A to dobry znak dla filmu – nie można koło niego przejść obojętnie. Wielokrotnie nagradzany – a to Złotą Palmą w Cannnes, a to w końcu Oscarem. Bardzo chciałam zobaczyć na własne oczy produkcję, która w walce o Oscara pokonała naszą rodzimą nominację “Boże Ciało”. Czy tytuł najlepszego filmu roku otrzymał zasłużenie?

Parasite – kilka słów o fabule

Bohaterami “Parasite” jest  koreańska rodzina. Uboga, ale optymistyczna i bardzo kreatywna. Dobra w aktorstwie i udawaniu. Rodzina mieszka w maleńkiej, zarobaczonej komórce lokatorskiej, która znajduje się poniżej chodnika.  Zmartwień na co dzień ma wiele, ale są to poniekąd troski dzisiejszych czasów. Np. utrata darmowego wifi, bo ktoś wyżej zmienił hasło, niemoc odczytania wiadomości na WhatsUppie.

Rodzina to typowe 2+2: ojciec, matka i dwójka rodzeństwa (brat i siostra). Ledwo wiążą koniec z końcem, ale wyobraźni i pogody ducha im nie brakuje – żeby zarobić na jedzenie – składają pudełka po pizzach. Wszystko na początku wydaje się dość absurdalne – weźmy na przykład pierwszy kadr filmu. To wiszące na spinaczach, schodzone i lekko przetarte skarpetki oraz pijany student codziennie sikający pod ich oknem – idealne podkreślenie ich statusu społecznego.

Pewnego dnia do nastoletniego Gi-woo uśmiecha się los – chłopak dostaje szansę na pozyskanie dobrze płatnej pracy. Fałszuje CV i staje się korepetytorem córki zamożnej rodziny Parków.  Mówią na niego Kevin. I tak z zarobaczonej i pełnej brudu, klaustrofibicznej piwnicy przenosi się co zupełnie innego świata. I to z całą swoją rodziną!

Gi-woo okazuje się bowiem nad wyraz przedsiębiorczy. Młody korepetytor przypada córce do gustu i mamy nawet subtelnie poprowadzony wątek miłosny. Chłopak powoli ściąga do wystawnego domostwa pozostałych członków swojej familii. Każdy z nich znajduje tam swoje miejsce. I choć oszukują to jednak budzą sympatię i podziw. Umieją grać dobrze swoje nowe role i skrupulatnie realizują swój misterny plan. Siostra zostaje Jessicą – nauczycielką plastyki synka Parków, ojciec kierowcą, a matka dostaje posadę pokojówki. I tak oto zaczyna się cała historia, a raczej tragifarsa. Przyznam, że taki początek mnie zaintrygował i wciągnął na tyle, że nie mogłam doczekać się zakończenia.

Parasite – karuzela emocji i miks gatunków filmowych

Z tragifarsy szybko dość przechodzimy do mrożącego w żyłach thillera (sceny schodzenia do piwnicy naprawdę budzą grozę). Bo oczywiście, jak w każdym porządnym filmie, cisza gra pierwszoplanową rolę, a bohater schodzi sam, prosząc się o kłopoty. Wizyta nieznajomej w środku nocy, kiedy pada oraz dom, skrywający tajemnice. Jest trochę komediowo, zagadkowo i w końcu nadchodzi punkt kulminacyjny. Urodziny synka Parków – które stają się scenerią istnej masakry. Krew, noże i nagłe zwroty akcji. Czy całość kończy się źle? Trudno powiedzieć. Są i ofiary, ale ogólnie oszustwo nie zostaje ukarane srodze. Gi-woo w końcówce filmu ma kolejny plan i być może ostateczny finał będzie happy endem.

Parasite – moja subiektywna opinia

Nominowane w tej samej kategorii “Boże Ciało” i “Parasite” mają ze sobą punkt wspólny. Oba filmy opierają się na  oszustwie. Główni bohaterowie podają się za kogoś, kim nie są. Reżyser “Parasite” poszedł jednak na całość i w roli oszustów obsadził nie jednego bohatera, ale całą rodzinę. Widz doskonale zdaje sobie sprawę, że prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw i na szczęśliwe zakończenie szanse są niewielkie. Ale Bong Jon hoo wpadł na bardzo dobry pomysł i dodał do całości akcenty komediowie. To wszystko sprawiło, że film dobrze się ogląda i nie wychodzi się z kina zdołowanym ( w przypadku filmu “Boże Ciało” – widz dostawał na koniec jakby obuchem w głowę i nie mógł ruszyć się z fotela).

Zgadzam się, że film umiejętnie ukazuje dysproporcje między biednymi a bogatymi. To jest jego siła. Przez to staje się uniwersalny. Dobrze też ukazuje bolączki naszych czasów – brak zasięgu na smartfonach jako największe zmartwienie, dogadywanie się na WhatsUppie w kwestiach pracy, fałszowanie dokumentów w Photoshopie. Groteskowy jest również fakt, że szantażyści grożą ofiarom wysłaniem filmiku nakręconego smartfonem, a nie bronią palną.

Nie ma tu zawiści i ludzi skrajnie złych. Są więzy rodzinne, wzajemne poszanowanie i współpraca. Jest złośliwy los i pewien rodzaj powracającej karmy. Najlepszy plan to brak planu. Nikogo się tu nie obraża, choć każda grupa społeczna jest ukazana w krzywym zwierciadle. Bogaci są skrajnie naiwni i nie grzeszą inteligencją,  biedni choć oszukują, nie są wyrachowani.

Jeśli miałabym ocenić jednym słowem film byłoby to określenie – dziwny. Podobał mi się w pierwszej części, kiedy było bardziej na śmiesznie. W drugiej nieco mniej, bo doza dramatyzmu i ilość nagłych zwrotów akcji  wręcz mnie oszołomiła. Być może warto byłoby go nieco skrócić, były momenty że mi się dłużyło. Ale ostatecznie, zakończenie nie rozczarowało.

Parastie: Małżeństwo Parków, bogatych i szczęśliwych
Małżeństwo Parków, bogatych i szczęśliwych
Parasite recenzja - Gi-woo (Kevin) i jego siostra (Jessica) poszukuje zasięgu w piwnicy. Opierają się o kibel
Parasite recenzja – Gi-woo (Kevin) i jego siostra (Jessica) poszukuje zasięgu w piwnicy. Opierają się o kibel

2 odpowiedzi do “Parasite recenzja koreańskiego thillera”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *