Od jakiegoś czasu w sieci krążą nowinki na temat aplikacji, która miałaby skutecznie wyprzeć Facebooka i Instagrama. Owszem, ostatnie badania pokazały, że młodzi masowo odchodzą z Facebooka, ale coś mi się nie chce wierzyć, że coś mogłoby osiągnąć tak niesamowitą skalę jak FB. Zwłaszcza, że Vero to aplikacja odpłatna.
Kto by chciał dopłacać, skoro nie trzeba? No i przede wszystkim, powiedzmy sobie szczerze, czy brak reklam jest wystarczającym powodem, by zaczynać swoje wirtualne życie na nowo? Zatem o co cały ten szum?
Vero, czyli True Social – o co cały ten szum?
Vero to aplikacja, która wiadomo – chciałaby się przebić i konkurować z tym co polubiliśmy i pokochaliśmy w ostatnim czasie – czyli Facebookiem i Instagramem. Wyczytałam w sieci, że Vero wcale nie jest nową aplikacją, ale stało się zwyczajnie modne właśnie teraz. A wiadomo, że jak coś jest modne, to w momencie rzucają się na niego tłumy chętnych i aspirujących do nowego lepszego życia. Zarejstrowani skusili się na chwytliwą reklamę oraz promocję, że dla pierwszego miliona użytkowników korzystanie z owej aplikacji będzie bezpłatne. To pomogło! Podobno serwery w niektórych krajach przestały działać od nadmiaru chętnych! Ale żeby nie było tak kolorowo, po zachłyśnięciu się nowością, przyszła pora na kubeł zimnej wody.
Czy Kyle Jenner pomogła Vero?
Użytkownicy zaczęli nagle odchodzić. Co poszło zatem nie tak? Kyle Jenner przecież ogłosiła publicznie, że odchodzi ze Snapchata, a nie Vero (swoją drogą, to niesamowite jak celebrytka obniżyła wartość Snapchata o 1,5 miliarda dolarów!). Dopiero teraz słowo infuencerka nabrało dla mnie znaczenia.
#deleteVero – dlaczego?
Po fali euforii nadeszła fala masowego odinstalowywania aplikacji. Użytkownicy ogłosili taką akcję na Twitterze #deleteVero. I kto mówi, że te internety są nudne? O co poszło? Otóż, zaczęły być analizowane dwie kluczowe kwestie – osoba założyciela oraz zapisy w regulaminie. A ponieważ zarówno osoba założyciela nie należy do Aniołków, jak i zapisy odnośnie praw autorskich zawsze wywołują zaciekłe dyskusje, to znów zrobiło się o Vero głośno. Regulamin, jak to bywało już w przypadku Facebooka, nie przypadł większości do gustu i w sieci zawrzało po raz kolejny.
O co chodzi z regulaminem Vero?
Chodzi o to, co zawsze. Aby móc skorzystać z aplikacji, należy wyrazić różne zgody na wykorzystywanie przez nią naszych zdjęć. I o to głównie się rozchodzi. Co ciekawe, Facebook oraz Instagram mają bardzo podobne zapisy w swoim regulaminie, który i tak musimy zatwierdzić jako użytkownicy aplikacji. Pamiętacie różne facebookowe łańcuszki protestacyjne, w których przeklejamy formułkę, że się nie zgadzamy na korzystanie przez aplikację z naszych zdjęć? Choć rozsyłali to (rzecz jasna, na Facebooku) rozmaite osoby, w tym celebryci i politycy, to wiadomo że nie miały one żadnej mocy prawnej. Bo wcześniej zaakceptowali przecież regulamin. Czy jest się zatem czego bać? Chyba nie.
Tego typu zapisy w regulaminach nie świadczą o złych intencjach założycieli, ale służą przede wszystkim asekuracji. Mają zapobiec temu, aby użytkownik nie pozywał Facebooka czy Instagrama, za to, że wyświetla jego zdjęcia. Aplikacji Vero nie chodzi o nic innego.
Grube pieniądze i cień skandalu w tle
Założycielem aplikacji Vero jest trzech inwestorów, na czele z Aymanem Hariri, miliarderem i synem libańskiego premiera. Nie ma nieposzlakowanej opinii bo ciągnie się za nim zła sława – w sieci krążą plotki, że był on zamieszany w aferę saudyjskiej spółki, która pozostawiła tysiące ludzi bez wypłaconej pensji oraz dachu nad głową. Plotki te nie są w żaden sposób potwierdzone, a sam miliarder zaprzecza. Pozostali inwestorzy związani są z przemysłem filmowym oraz nowymi technologiami.